niedziela, 2 lutego 2014

Nowy blog



Zacznę od krótkiego wyjaśnienia. Wróciłam do pisania bloga, tylko że tym razem tutaj, a nie jak przedtem na blogu pewnej Kancelarii prawnej. Skąd ta zmiana? Przede wszystkim stąd, że już z kancelarią nie współpracuję. Mimo to uznałam, że zostało jeszcze wiele kwestii do wyjaśnienia, tyle że teraz zamierzam je wyjaśniać na własnym blogu i całkowicie niekomerycjnie. ;)

Obejrzałam sobie dziś ostatni, najnowszy odcinek serialu "Prawo Agaty", a konkretnie ten odcinek o zasiedzeniu i kłopotach z in vitro. Zasadniczo kwestia in vitro była średnio zajmująca, za to zasiedzenie dużo bardziej i faktycznie chciałam już kiedyś o tym wspomnieć, a jak wiemy na pewne sprawy nigdy nie jest za późno. Moje refleksje po tym odcinku sprowadzają sie do tego, że może wcześniej autorzy serialu nie mieli najlepszego konsultanta prawnego, ale ostatnimi czasy chyba całkowicie go ukatrupili. (wiem, że ukatrupienie nie jest pojęciem pochodzącym z języka prawnego, ani prawniczego). Skąd ta refleksja? Odcinek dotyczył zasiedzenia, a powiedziano w nim tyle bzdur, że zamiast je po kolei prostować, co byłoby dość trudne, po prostu opiszę krótko czym zasiedzenie jest i co warto o nim wiedzieć. Sięgnąć trzeba do kodeksu cywilnego, gdzie znajdziemy taki przepis:

Art. 172. § 1. Posiadacz nieruchomości nie będący jej właścicielem nabywa własność, jeżeli posiada nieruchomość nieprzerwanie od lat dwudziestu jako posiadacz samoistny, chyba że uzyskał posiadanie w złej wierze (zasiedzenie).
§ 2. Po upływie lat trzydziestu posiadacz nieruchomości nabywa jej własność, choćby uzyskał posiadanie w złej wierze.

Zaraz nasunąć się może wiele pytań na temat tego kto to jest ten posiadacz, co to znaczy że jest on samoistny, o co chodzi z tą dobrą i zła wiarą? itd. itp.

Generalnie zasiedzieć można prawa na ruchomościach i nieruchomościach, ale skupimy się dziś głównie na nieruchomościach, a konkretnie na prawie własności nieruchomości. Nieruchomością jest np. grunt, czyli po prostu kawałek ziemi. Wyobraźmy sobie sytuację, że jest taki właśnie kawałek ziemi, który znajduje się w pewnej wsi, nazwijmy ją Mała Wieś. Ogólnie wiadomo, że ziemia ta była kiedyś własnością rodziny Kowalskich,  jednak rodzina ta wiele lat temu opuściła Małą Wieś i nie wiadomo co się z nimi obecnie dzieje. W tym czasie ziemia leżała odłogiem i ogólnie nikt się nią latami nie interesował. Po jakimś czasie ziemią zainteresował się jednak pan Nowak, który miał obok swoje gospodarstwo i pomyślał, że fajnie byłoby je powiększyć. Co robi pan Nowak? Pan Nowak po prostu zaczyna uprawiać ziemię, która dawno temu należała (a właściwie teoretycznie ciągle należy) do Kowalskich. Nawozi, podlewa, sadzi, zbiera plony itd. Zachowuje się jak kto? Zachowuje się jak właściciel. Oczywiście wiadomo, że czasem ludzie uprawiają nieswoją ziemię, np ziemię, którą dzierżawią od kogoś, ale tutaj właśnie możemy dostrzec, czym się różni posiadacz samoistny od niesamoistnego. Posiadacz samoistny, czyli np. nasz pan Nowak nie wywodzi swojego prawa od nikogo. Jego zdaniem ziemia była nieuprawiana, więc była właściwie niczyja i postanowił ją przejąć. Z kolei taki dzierżawca doskonale wie, że ziemia nie jest jego, płaci wydzierżawiającemu czynsz i generalnie od niego wywodzi swoje prawo do jej uprawiania. Ale wróćmy do pana Nowaka. Latami uprawia tę ziemię, nie płaci nikomu czynszu i generalnie czuje się właścicielem. Czy właścicielem się stanie, a jeśli tak to kiedy? W odpowiedzi na te pytania tkwi właśnie istota zasiedzenia. 

Ogólnie zasiedzenie, czyli nabycie własności nastąpić może po 20 albo po 30 latach takiego samoistnego posiadania w zależności od tego, czy taki posiadacz pozostawał w złej, czy też w dobrej wierze. Tylko na czym polega różnica? Chodzi o to, że zgodnie z utrwalonym poglądem dobra wiara polega na usprawiedliwionym w danych okolicznościach przekonaniu posiadacza, że przysługuje mu prawo własności. Wróćmy więc znowu do pana Nowaka. Pan Nowak uprawiając ziemię wie i pamięta, że tak naprawdę jej  właścicielami była rodzina Kowalskich. W przypadku pana Nowaka mamy więc do czynienia ze złą wiarą. Nie chodzi wcale o to, że pan Nowak ma jakieś złe zamiary, jest złym człowiekiem, czy coś w tym stylu, a jedynie o to, że w tej konkretnej sytuacji wie on, że właścicielem faktycznie nie jest, ale z powodu wieloletniego uprawiania ziemi zamierza się nim stać. Oznacza to, że nabędzie on prawo własności poprzez zasiedzenie dopiero po 30 latach od objęcia ziemi w posiadanie (czyli od momentu, gdy zaczął ją uprawiać). Czy pan Nowak nabędzie ziemię samoistnie, tylko dlatego, ze upłynął termin, czy też prawo własności musi przyznać mu sąd? Otóż nabycie własności nastanie z mocy prawa z upływem 30 lat, ale pan Nowak powinien zwrócić się do sądu o "stwierdzenie zasiedzenia". Co to znaczy? To znaczy, że sąd wyda postanowienie, w którym potwierdzi po prostu, że zasiedzenie miało miejsce i dzięki temu pan Nowak będzie mógł założyć księgę wieczystą i wpisać do niej siebie jako właściciela danej nieruchomości. Oczywiście to pan Nowak będzie musiał przed sądem udowodnić, że zasiedzenie miało miejsce. Co może być w danej sytuacji dowodem? Np. zeznania świadków, którzy potwierdzą, że faktycznie od 30 lat włada ziemią jak właściciel

Jakie były zatem błędy scenarzystów w obejrzanym przeze mnie odcinku? Zasadniczo najistotniejsze fakty zostały widzom bardzo mętnie podane. W pewnym momencie jest mowa o tym, że sprawa o zasiedzenie miała juz miejsce 10 lat temu i wtedy bohaterowie wpisali siebie do księgi wieczystej. Zatem mamy tutaj do czynienia z prawomocnym orzeczeniem i jakakolwiek jego zmiana byłaby możliwa tylko w przypadku wznowienia tamtego postępowania. Zasadniczo na wznowienie postępowania mamy 5 lat od momentu uprawomocnienia orzeczenia, chyba że strona nie była należycie reprezentowana lub była pozbawiona możności działania. Z kolei w serialu pokazano coś takiego, że tamto postanowienie i wpis do księgi wieczystej w ogóle już się nie liczą i bohaterowie nagle dowiadują się, że mają 3 miesiące na opuszczenie nieruchomości oraz muszą znowu udowadniać, że na chwilę obecną mają to zasiedzenie. Jak jeszcze włączono w to wszystko dzieci i pokazano, że bohaterowie wygrali sprawę, ponieważ w sądzie zeznali, ze bardzo się lubią (tak!), to zaczęłam wątpić w autorów scenariusza. Żeby nie było jest oczywiście w kodeksie cywilnym przepis, który pozwala na doliczenie czasu posiadania poprzednika, ale znajduje on zastosowanie w innych sytuacjach niż ta przedstawiona w filmie. Właściwie błędy scenarzystów najbardziej dotyczą tutaj kwestii prawomocności orzeczeń, co moim zdaniem stanowić może przyczynek do napisania kolejnego posta.

Ogólnie kwestie związane z zasiedzeniem są trudne i nie widzę potrzeby by dodatkowo robić ludziom wodę z mózgu, że się tak nieprawniczo wyrażę.

O rzeczach zagubionych i o tym, czy można znaleźć testament



Czytam sobie ostatnio Kodeks Cywilny (czasem naprawdę warto czytać kodeksy, żeby nie zapomnieć niektórych przepisów) i dziś dotarłam do przepisów o znalezieniu rzeczy. Dlatego też teraz kilka słów o tym jak wygląda sytuacja prawna znalazcy. Zasadniczo jeśli znajdziemy jakąś rzecz, o której sądzimy, iż została przez kogoś zgubiona, to powinniśmy niezwłocznie zawiadomić o tym właściciela rzeczy. Zazwyczaj jednak trudno to ustalić i wtedy też powinniśmy oddać rzecz odpowiedniemu organowi państwowemu. Tym organem jest starosta, jednak w przypadku miast na prawach powiatu (takim miastem jest np. Sosnowiec) kompetencje starosty przejmuje prezydent miasta. Dlatego też jeśli znajdziemy coś na terenie Sosnowca, to powinniśmy udać się do Urzędu Miejskiego, gdzie działa Biuro Rzeczy Znalezionych. Dzięki tej stronie dowiemy się jakie rzeczy zostały ostatnio znalezione w naszym mieście. Być może któraś z nich należy do Państwa?

Oczywiście w tym miejscu wielu osobom może przyjść do głowy pytanie dotyczące tego, co znalazca będzie z tego miał. Odpowiedź również znajdziemy w Kodeksie Cywilnym.  Zgodnie z art. 186 Znalazca, który uczynił zadość swoim obowiązkom, może żądać znaleźnego w wysokości jednej dziesiątej wartości rzeczy, jeżeli zgłosił swe roszczenie najpóźniej w chwili wydania rzeczy osobie uprawnionej do odbioru. Dlatego też jeśli znajdziemy np. portfel, w którym znajduje się 1000 zł i zwrócimy go właścicielowi, to mamy prawo żądać wydania nam kwoty 100 zł. Jest to tak zwane znaleźne.

Na koniec jak zwykle przedstawię jeszcze ciekawe orzeczenie Sądu Najwyższego, które dotyczy tego zagadnienia.  Mianowicie sprawa dotyczyła tego, iż pewna pani znalazła testament i jako znaleźnego zażądała od spadkobiercy 1/10 wartości spadku. 

Okoliczności znalezienia testamentu były takie, że spadkodawca pan Józef B. zmarł w Londynie, gdzie pozostawił po sobie mieszkanie. Spadkobiercą Józefa B. miał być jego brat Wacław B., który posiadał stosowny testament, zgodnie z którym Józef B. zapisał mu cały spadek. Wacław B. wynajął więc adwokata, czyli panią Marę W-W po to, aby udała się do Londynu i uporządkowała mieszkanie po zmarłym. Pani Maria podczas porządkowania mieszkania znalazła nowszy testament zostawiony tam przez spadkobiercę, który powoływał w nim do spadku już nie Wacława B., tylko swojego bratanka Antoniego B. Generalnie zasada jest taka, że jeśli spadkobierca sporządził kilka testamentów, to liczy się testament najnowszy, dlatego spadkobiercą po Józefie B. ostatecznie został Antoni B. Co w tej sytuacji zrobiła pani adwokat? Oczywiście zawiadomiła Antoniego B. o testamencie, następnie została jego pełnomocnikiem, a na końcu pozwała go do wypłatę znaleźnego, czyli 1/10 wartości majątku spadkowego. Ta 1/10 to była kwota niebylejaka, bo aż 107 916,89 zł. Sprawa przeszła przez dwie instancje, a w końcu trafiła do Sądu Najwyższego. Ostatecznie pani adwokat sprawę przegrała. Sąd Najwyższy wypowiedział się jasno na temat tego, że testament nie może być uznany za rzecz znalezioną, ponieważ testament w ogóle nie jest rzeczą. Dodatkowo SN stwierdził, iż nie doszło przecież do zgubienia testamentu, ponieważ cały czas znajdował się on w mieszkaniu spadkodawcy. Na koniec SN zwrócił jeszcze uwagę na treść art.  646 Kodeksu Postępowania Cywilnego, zgodnie z którym Osoba, u której znajduje się testament, jest obowiązana złożyć go w sądzie spadku, gdy dowie się o śmierci spadkodawcy, chyba że złożyła go u notariusza. Sąd Najwyższy przypomniał, że ten przepis zawiera normę adresowaną do wszystkich obywateli i innych podmiotów, które znajdą się w posiadaniu testamentu, co oznacza, że każda osoba, u której taki testament się znajdzie ma  obowiązek złożenia go sądowi spadku. Nie ma wówczas mowy o żadnym znaleźnym.

Sąd też się myli, czyli o prostowaniu omyłek



Miałam ostatnio w kancelarii kilku klientów, którzy pokazywali mi postanowienia, w których Sądy umieszczały rzeczy ...dziwne. Zdarza się czasem, że sekretarz w pośpiechu przygotowuje sentencję albo zwyczajnie sędzia czegoś nie dopatrzy i mamy wyrok (lub postanowienie) z błędem. Jakim błędem? Np. gdybym wniosła do Sądu pozew w swoim imieniu i podczas całej sprawy występowała jako Sylwia Chrzan (bo tak w sumie się nazywam), a w końcowym rozstrzygnięciu Sąd stwierdziłby, że zasądza od pozwanego na rzecz powoda Sylwii Chżan. Czyli wszyscy wiedzą, że ja to ja, nie ma żadnych wątpliwości i jest to tak zwana oczywista omyłka pisarska. Wiadomo, że nikt nie chce mieć wyroku z błędem we własnym nazwisku. Oczywiście ta kwestia dotyczy nie tylko błędów pisarskich, ale też na przykład rachunkowych i wszelkich innych niedokładności, które są oczywiste. Co zrobić w takiej sytuacji? Zasadniczo zazwyczaj nie jest szczególnie trudno to poprawić. Należy wystąpić do Sądu z pismem, w którym wskażemy omyłkę oraz sposób jej poprawienia. Jeśli Sąd uzna, że faktycznie taka omyłka zaszła, to wyda postanowienie o sprostowaniu, a także uczyni wzmiankę na oryginale wyroku. Sąd w takiej sytuacji nie wydaje bowiem żadnego nowego wyroku w sprawie, nie zmienia też orzeczenia, tylko prostuje omyłkę, którą każdy by dostrzegł. Nie ma żadnego terminu do złożenia takiego wniosku, ponieważ orzeczenie może być sprostowane w każdym czasie.

Często jednak omyłki nie są takie do końca oczywiste. Przykładowo czytając orzecznictwo dotyczące tych przepisów natrafiłam na ciekawy wyrok Sądu Najwyższego, gdzie całe postępowanie to było pomieszanie z poplątaniem, jeśli chodzi o oznaczenie strony. Mianowicie powódka była nauczycielką. Pracowała w szkole podstawowej, która potem została zlikwidowana. Powódka miała w stosunku do tej szkoły roszczenia pieniężne, ale ponieważ szkoła nie istniała, to jako pozwanego w pozwie wskazała wójta gminy R. (skrót nazwy gminy w której znajdowała się szkoła - w programie LEX nie podaje się całych nazw miejscowości w takich sytuacjach). Podczas procesu sędzia różnie nazywał stronę. W niektórych zarządzeniach i protokołach  z rozpraw stroną był "wójt gminy R.", kiedy indziej "Gmina R.", a czasem "Urząd gminy R.". Strony również nie do końca się orientowały, ponieważ np. na rozprawie pełnomocnik powódki oświadczył, że stroną jest "Urząd gminy R.", a na kolejnej rozprawie ten sam pełnomocnik stwierdził, ze stroną jest "Gmina R." Sąd I instancji wydał wyrok, w którym oddalił powództwo nauczycielki, a stroną w wyroku była Gmina R. Na skutek apelacji nauczycielki sprawą zajął się Sąd Okręgowy, który wyrok uchylił i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania Sądowi I instancji. Sąd I instancji nie wiadomo dlaczego wydał nowy wyrok w którym jako strona pozwana tym razem wskazany został...Urząd gminy R. Wówczas apelację od tego wyroku wniosła gmina R., a Sąd Okręgowy ją odrzucił, ponieważ stwierdził, że skoro w wyroku stroną był urząd, to gmina jest innym podmiotem i nie może występować z apelacją. (apelację może bowiem złożyć tylko strona). Gmina chciała sprostowania wyroku, ponieważ uważała, że od początku to ona była stroną i tylko omyłkowo do wyroku wpisano urząd gminy. Sprawa trafiła w końcu do Sądu Najwyższego, który uznał, że oczywiście stroną od początku była gmina, bo to gmina przejęła zobowiązania zlikwidowanej szkoły, która była pracodawcą nauczycielki. Oczywistym było, że urząd może występować jako pracodawca tylko w sprawach osób zatrudnionych w tym urzędzie i po prostu nie mógł być stroną w tej sprawie. Sąd Najwyższy uznał, że tylko na skutek niestaranności Sądu I instancji w zaskarżonym wyroku błędnie oznaczono stronę pozwaną, a więc taka oczywista omyłka powinna być sprostowana.

Kilka słów o mobbingu



W dzisiejszym poście postanowiłam napisać kilka słów o mobbingu. Problem ten jest o tyle istotny, że wiele osób czuje się mobbingowanych, jednak nie zawsze udaje im się tego dowieść przed Sądem.

W pierwszej kolejności wyjaśnić trzeba czym w ogóle mobbing jest. W tym celu konieczne jest sięgnięcie do Kodeksu Pracy, zgodnie z którym mobbing oznacza działania lub zachowania dotyczące pracownika lub skierowane przeciwko pracownikowi, polegające na uporczywym i długotrwałym nękaniu lub zastraszaniu pracownika, wywołujące u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodujące lub mające na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników.

Co wynika z tej definicji? Na początek pierwsza i najbardziej oczywista uwaga - mobbing to działania, które dotyczą pracownika. Dlaczego to podkreślam? Między innymi dlatego, że miałam raz klientkę, która twierdziła, ze jest mobbingowana przez bank, w którym miała kredyt. Wiele osób kojarzy bowiem mobbing z różnego rodzaju złym traktowaniem, a trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że występuje on tylko w stosunku pracy. 

Ponadto, co istotne działanie takie musi być uporczywe i długotrwałe. Chodzi o to, że za mobbing nie można uznać jakiegoś jednorazowego wydarzenia. Działania skierowane przeciwko pracownikowi muszą trwać dłużej. Kodeks Pracy nie definiuje oczywiście długotrwałości działania, dlatego każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie.

W dalszej kolejności w przepisie mowa jest o tym, że mobbing polega na nękaniu lub zastraszaniu. Mobbing powoduje poczucie obniżenia przydatności zawodowej, pracownik czuje się poniżony lub ośmieszony. Mobbing często ma na celu izolowanie lub wyeliminowanie pracownika z zespołu. Oczywiście te fakty muszą zostać przez pracownika udowodnione. Zazwyczaj właśnie w kwestiach dowodowych tkwi największy problem. Dzieje się tak dlatego, że osoby aktualnie pracujące w zakładzie pracy w którym dochodziło do mobbingu bardzo niechętnie zostają świadkami, a w obawie przed utratą pracy składają czasem fałszywe zeznania.

Dlatego też przed wystąpieniem na drogę sądową warto uzyskać poradę na temat tego, czy konkretna sytuacja w ogóle może być uznana za mobbing. Konieczne jest również zebranie dowodów. Warto zapytać pracowników, czy będą chcieli zeznawać na naszą korzyść. Świadków znaleźć można również wśród byłych pracowników. Takie osoby są zazwyczaj bardziej chętne do składania zeznań. Oczywiście powoływać się można również na inne dowody, np korespondencję mailową bądź nagrania. Od Sądu będzie zależało, czy te dowody dopuści. Trzeba jednak zdawać sobie sprawę z faktu, ze takie sprawy są bardzo trudne do wygrania. 

Ostatnie i najważniejsze pytanie, czyli co można zyskać? Jeśli mobbing wywoła u nas rozstrój zdrowia, to uzyskać możemy zadośćuczynienie. Jeśli rozwiążemy umowę o pracę, a przyczyną tego rozwiązania będzie mobbing, to możemy również domagać się odszkodowania. Oprócz tego Sąd Najwyższy stwierdził również, że także osoby, które nie rozwiązały umowy o pracę z powodu mobbingu mogą domagać się odszkodowania na podstawie przepisów Kodeksu Cywilnego.

Jak sprawdzić, czy przyszły pracodawca nam zapłaci - Praktyczny Poradnik




Jednymi z najczęstszych spraw, z którymi zgłaszają się po porady prawne pracownicy są trudności z uzyskaniem od pracodawcy wynagrodzenia za pracę bądź innych świadczeń. Problemy te dotyczą oczywiście nie tylko pracowników, ale także zleceniobiorców, a także wykonawców dzieła. Zazwyczaj ludzie przychodzą po pomoc dopiero wtedy, gdy pracodawca im faktycznie nie zapłacił, istnieją jednak pewne sposoby, by już przed nawiązaniem współpracy sprawdzić, czy w przyszłości mogą wystąpić trudności z uzyskaniem pieniędzy. Wytłumaczę na przykładzie jak to zrobić.

Jeden z moich znajomych zamierzał nawiązać współpracę z pewną spółką. Jednak przeczytał w internecie negatywne opinie na jej temat, które dotyczyły między innymi tego, że firma ta nie wypłaca pieniędzy swoim pracownikom. Uznałam, że warto sprawdzić ją w Krajowym Rejestrze Sądowym. Oczywiście w tym rejestrze nie znajdziemy informacji na temat osób fizycznych, które prowadzą jednoosobową działalność gospodarczą, a jedynie informacje na temat spółek. W jednym z moich poprzednich postów tłumaczyłam już jak to zrobić, ale na wszelki wypadek przypomnę:
2. U góry zaznaczamy pozycję "przedsiębiorcy"
3. Wpisujemy do tabeli dane, które mamy na temat tej firmy. Wystarczy wpisać np. nr KRS albo NIP
4. Przepisujemy kod z obrazka
5. Klikamy "szukaj"
6. Gdy ukaże nam się wynik wyszukiwania klikamy "wyświetl"
7. Gdy wyświetlą się dane podmiotu schodzimy na dół strony i klikamy "pobierz wydruk"

Po przejściu powyższych kroków zobaczymy dane dotyczące podmiotu, który chcemy sprawdzić. Najbardziej interesuje nas dział IV. Dlaczego?
Ponieważ znajdziemy tam pozycje takie, jak:
Rubryka 1 - Zaległości
Rubryka 2 - Wierzytelności
Rubryka 3 - Informacje o zabezpieczeniu majątku dłużnika w postępowaniu w przedmiocie ogłoszenia upadłości, o oddaleniu wniosku o ogłoszenie upadłości z uwagi na fakt, że majątek niewypłacalnego dłużnika nie wystarcza na zaspokojenie kosztów postępowania
Rubryka 4 - Umorzenie prowadzonej przeciwko podmiotowi egzekucji z uwagi na fakt, że z egzekucji nie uzyska się sumy wyższej od kosztów egzekucyjnych

Po przejrzeniu tego działu okazało się, iż spółka, z którą zamierzał nawiązać współpracę mój znajomy ma aż 3 wpisy w Rubryce 4. Oznacza to, że wobec spółki były prowadzone aż 3 postępowania komornicze, które zostały umorzone, ponieważ okazało się, że z egzekucji nie uzyska się sumy wyższej od kosztów egzekucyjnych. Co to dokładnie oznacza dla potencjalnego pracownika? Oczywiście to, że firma nie posiada żadnych aktywów i nawet komornik nic w niej nie znalazł wartościowego. I to aż 3 razy.

Oczywistym jest, ze nawiązywanie współpracy z taką spółką jest bardzo ryzykowne, dlatego też odradzałam to mojemu znajomemu.

Wezwanie do zapłaty - poradnik wierzyciela



W moich ostatnich postach pisałam o sytuacji dłużnika, czyli osoby, która otrzymuje nakaz zapłaty. Jednakże wiem, że czytelnicy są nie tylko dłużnikami, często są również wierzycielami. Wielu osobom wierzyciel kojarzy się z bankiem albo firmą windykacyjną, ale tak naprawdę osoby fizyczne również mają czasem swoich własnych dłużników. Kiedy można stać się wierzycielem? Np. wtedy gdy nie zapłaci nam nasz pracodawca albo zleceniodawca. Niestety są to obecnie często występujące sytuacje. Zdarza się oczywiście, że taki pracodawca bądź zleceniodawca nie ma z czego zapłacić, ponieważ i jemu ktoś jest winien pieniądze, jednak często nie płaci dlatego, że czuje się bezkarny. Zdarza się, że taki dłużnik uważa, że skoro kwota jest niska, to wierzycielowi nie będzie się chciało występować na drogę sądową. Okazuje się jednak, że czasem można łatwo odzyskać swoje pieniądze bez udziału Sądu. Dziś napiszę w jaki sposób to zrobić.

Był u mnie jakiś czas temu Klient, który już ponad rok temu wykonał dzieło dla pewnego zamawiającego. Wynagrodzenie nie było wysokie, bo chodziło w sumie o kilkaset złotych, jednak to, że kwota jest niska nie oznacza przecież, że zamawiający może jej bezkarnie nie zapłacić. Klient nie wiedział jak odzyskać pieniądze, więc zwrócił się do nas. Wytłumaczyłam mu, że oczywiście będzie można wystąpić na drogę sądowa, jednak w pierwszej kolejności powinniśmy sprawdzić, czy dłużnik zapłaci nam dobrowolnie. Jak to najlepiej sprawdzić? Poprzez wysłanie wezwania do zapłaty. 

Wezwaniem do zapłaty określamy pismo, w którym wierzyciel oświadcza dłużnikowi, ze żąda od niego zapłaty jakiejś kwoty wynikającej np. z umowy o dzieło albo umowy zlecenia bądź z jakiegoś jeszcze innego tytułu w terminie np. 7 albo 14 dni. W takim piśmie powinniśmy również zażądać odsetek za zwłokę oraz napisać w jaki sposób dłużnik ma nam zapłacić (np przekazem pocztowym albo poprzez przelew bankowy). W wezwaniu do zapłaty stwierdzamy, że jeśli dłużnik nam nie zapłaci, to zmuszeni będziemy wystąpić na drogę sądową. Takie pismo należy oczywiście wysłać za potwierdzeniem nadania, a najlepiej też odbioru, ponieważ to przyda nam się w razie ewentualnej sprawy sądowej. Możemy je również doręczyć osobiście w siedzibie dłużnika, jednak w takim przypadku powinniśmy otrzymać od niego potwierdzenie wpłynięcia pisma.

Klienci często pytają mnie czy powinni wysłać takie pismo samodzielnie, czy lepiej, żeby zrobiła to kancelaria prawna. Nie ma tutaj reguły. Jeśli wyślemy pismo samodzielnie, to jak najbardziej będzie ono ważne, jednak wydaje się, że dłużnicy często bardziej poważnie traktują pisma wysłane przez kancelarie. W przypadku mojego Klienta już kilka dni po wysłaniu wezwania otrzymałam telefon od jego dłużnika który poinformował mnie, ze już wysyła do Klienta przekaz z wynagrodzeniem, a kolejnym przekazem wyśle również odsetki. Tak też się stało i Klient bez udziału Sądu odzyskał swoje pieniądze. Wielu z nas ma takich dłużników. Chcąc odzyskać pieniądze musimy pamiętać, by działać szybko ze względu na upływające terminy przedawnienia. (o których jeszcze będę pisać w kolejnych postach)


O nakazach zapłaty II, czyli poradnik pozwanego



W moim poprzednim poście pisałam o nakazach zapłaty, czyli wyrokach wydawanych bez rozprawy. Myślę jednak, że przyda się jeszcze kilka słów wyjaśnienia. Generalnie treść nakazu zapłaty zawsze brzmi tak, że pozwany ma w ciągu dwóch tygodni zapłacić powodowi żądaną kwotę albo w tym terminie wnieść do Sądu sprzeciw (w postępowaniu upominawczym) albo zarzuty (w postępowaniu nakazowym). Czyli, jeśli się zgadzamy, to płacimy od razu, a jeśli się nie zgadzamy to zaskarżamy nakaz do Sądu. Naprawdę po otrzymaniu nakazu powinniśmy dokładnie przemyśleć swoje stanowisko. Brak reakcji może mieć bowiem dla nas bardzo niekorzystne skutki. Zresztą niekorzystne skutki będzie miało również nieodebranie wysłanego do nas nakazu. Wielokrotnie miałam do czynienia z Klientami, którzy ignorowali nakazy zapłaty, czyli wyrzucali, zapominali, nie odbierali, a potem dziwili się, gdy komornik rozpoczynał egzekucję z ich wynagrodzenia.

Co się stanie, jeśli prawidłowo wniesiemy środek zaskarżenia? Jeśli chodzi o postępowanie upominawcze, to nakaz zapłaty straci moc, czyli inaczej mówiąc przestanie istnieć, a Sąd wyznaczy termin rozprawy. Sąd będzie musiał wówczas zapoznać się ze wszystkimi twierdzeniami zawartymi w sprzeciwie, a także z dowodami, które dołączymy. Po przeprowadzeniu rozprawy Sąd wyda wyrok. Z kolei w postępowaniu nakazowym po prawidłowym wniesieniu zarzutów Sąd wyznacza rozprawę. Tutaj również Sąd zapoznaje się ze wszystkimi twierdzeniami pozwanego i dołączonymi dowodami. Następnie po rozprawie Sąd wydaje wyrok, w którym nakaz zapłaty może utrzymać w mocy (jeśli uzna, że roszczenie powoda było zasadne). Jeśli Sąd uzna, że roszczenia powoda były bezpodstawne, to w wyroku uchyli nakaz.

Jeśli chodzi o różnice między sprzeciwem, a zarzutami, to jak wspominałam są to bardzo podobne pisma, jednak istotne jest to, że zarzuty powinniśmy opłacić, natomiast nie ma opłaty od sprzeciwu. Jest to bardzo ważna informacja dla pozwanego. Pozwani z reguły są bardzo zdziwieni, że ktoś ich pozwał, a oni muszą zapłacić, żeby mogli zaskarżyć nakaz, jednak tak zostało to uregulowane w przepisach.

Generalna konkluzja dzisiejszego postu jest taka: Jeśli dostaniemy nakaz zapłaty reagujemy jak najszybciej. Ustalamy swoje stanowisko i szukamy dowodów na potwierdzenie naszych twierdzeń. Jeśli uważamy, że powód nie ma racji, to zaskarżamy nakaz do Sądu. Jeśli uważamy, ze powód ma rację, to płacimy zanim dojdzie do egzekucji komorniczej, ponieważ zawsze wiąże się ona z dodatkowymi kosztami. Oczywiście o komornikach i kosztach komorniczych na pewno jeszcze będę pisać, ponieważ wielu Klientów o to pyta.

W kolejnym poście spróbuję napisać o e-sądzie, czyli chyba obecnie najbardziej kontrowersyjnym Sądzie w Polsce. Zapraszam do czytania.